Monday, March 9, 2009

Bieszczadzkie zamki i nie tylko - rajd 2004

Lata już minęły, trudno tak z pamięci, teraz wszystko opisać, ale postaram się.
Więc cofnę się do 20 sierpnia 2004 roku i napisze o naszych przygodach.

Przygotowania jak zazwyczaj objęły logistykę, zamierzamy nocować na zamku w Lesku, a po drodze zatoczyć, sporych rozmiarów pętle po Bieszczadach i całym Podkarpaciu, odwiedzając znajdujące się tam zamki i ich ruiny. Zaczynamy od leżącego kilkanaście kilometrów na południe do Rzeszowa Czudca by zakończyć naszą peregrynację w Przemyślu.

Od lat zwiedzamy z Marzeną zamki, taka swoista zamkologia (z braku lepszego określenia), bez pretensji naukowych, ale za to z ogromnym zapałem. jest to też działalność niejednokrotnie porównywalna z ... pogonią za świętym Graalem. Bo i rycerskie tradycje i średniowieczne legendy i ... kwerenda po materiałach historycznych wymagana. Nim więc przeobrazimy się w Indianę i Larę Croft, wpierw wiele dni trzeba poświęcić na czytanie książek i weryfikację informacji w internecie.

Tak na przykład jest z zamkiem w Czudcu!
Nie znajdziecie go w leksykonie na mapach zamków w Polsce (no chyba że w nowych edycjach, ale przeglądałem kilka i nie znalazłem). Natomiast w internecie owszem.

Tak więc myśmy go znaleźli i dojechali tam, był pierwszym przystankiem na naszej trasie.
Cholernie żałuję (teraz) ale wtedy jeszcze nie parałem się fotografią dokumentacyjną, a jedynie pamiątkową, w stylu "ja i coś tam za mną". Dlatego tak mało mam materiału z miejsc które odwiedziliśmy.



Wówczas (a z tego co wiem nadal) trwały tam prace archeologiczne, niemniej jednak nie czyniono nam żadnych wstrętów, by odwiedzić to miejsce, wręcz przeciwnie, spotkaliśmy się z dużą życzliwością, zarówno miejscowych, którzy wskazali nam jak dojechać, jak i właściciela terenu.
My napotkaliśmy odsłonięte partie murów przyziemia, z wyraźnie zaznaczonymi fundamentami baszt i pomieszczeń gospodarczych. Być może dziś wiadomo już o tym miejscu znacznie więcej. zapraszam do przeglądnięcia internetu.

Następna jest Dąbrówka Starzeńska, tę już znajdziecie na mapach. Stosunkowo nawet łatwo do niej trafić, aczkolwiek trzeba zboczyć z głównego szlaku.



Dziś jest to teren leżący opodal zabudowań parafialnych (chyba) , na dziedzińcu urządzono sobie boisko do gry, zatykając wejście do piwnicy, gałęziami by nie wpadała tam piłka. Mnóstwo śmieci i chaszcze , odstraszają od romantycznych wycieczek. Ale miejsce urokliwe i przy odrobinie dobrej woli, można by z tego zrobić atrakcję turystyczną...tylko komu by się chciało?




Zasięgnięcie języka u tambylców, jest niemożliwością, nikt nic nie wie, nikt się niczym nie interesuje...
Kończymy już naszą tam wizytę, trzeba jechać dalej, czas płynie nieubłaganie, a nasze plany są napięte do skraju wytrzymałości.

Na krótki odpoczynek wpadamy do Zboisk
Dzisiejsze relikty zamku znajdują się na terenie Ośrodka Rekolekcyjnego
Mimo iz jesteśmy tu obcy i niezapowiedziani, przyjmują nas z życzliwością , nie narzucając swojej obecności i pozwalają nam zobaczyć to co chcieliśmy i jechać dalej.



Następny punkt to Sanok.
Poza dojazdem przez centrum miasta (czego szczerze nienawidzę, znając głupotę naszych rodzimych inżynierów ruchu, którzy nie uznają prostych i logicznych rozwiązań), nie przewiduję większych kłopotów. Istotnie, poza błądzeniem po jednokierunkowych ulicach, które nie wiadomo gdzie prowadzą, cała reszta poszła gładko. Prawem przybłędy parkuję samochód koło bloków opodal zamku, tusząc że zdążymy wrócić nim miejscowi zorientują się że ktoś zajął im miejsce i wezwą odpowiednie służby.

Zamek świetnie opracowany w Internecie

To co dotrwało do naszych czasów, jest w znacznej mierze rekonstrukcją. Ale rekonstrukcją świetnie zrobioną, zachowującą walory widokowe i historyczne miejsca, przy jednoczesnym podniesieniu poziomu atrakcyjności - w salach na piętrze wystawa prac Beksińskiego, dodaje miejscu szczególnego smaczku. Chciało by się tu pobyć znacznie dłużej, ale czas goni a przed nami jeszcze szmat drogi.

Następnym przystankiem na naszym szlaku będą ruiny klasztoru w Zagórzu.

Sam dojazd nie zajął nam wiele czasu, łatwo zasięgnąć języka, choć droga tu delikatnie mówiąc...boczna. Prawdę powiedziawszy to łacha udeptanego błocka, póki jest sucho i słonecznie, można tu dojechać, ale w czas deszczów musi tu być Camel Trophy.

Dach kościoła wzięli już diabli, ale polichromie wciąż jeszcze istnieją, niszczejąc na słońcu, wypłukiwane deszczem i zacierane wiatrem. Jak widać nie tylko. Niejacy Leszek i Grzesiek (Twain nazywa takich "dostojnymi padalcami" - choć to w/g mnie określenie wystarczająco obraźliwe dla przedstawicieli amerykańskiej klasy średniej, to jednak stanowczo niezbyt pasujące do durniów którzy się tu podpisali).

Ach te piwnice, od lat nastrajam się by uzbroiwszy się w sprzęt pochodzić sobie po nich. Zapewne można tam znaleźć też wejście do krypt grobowych. Marzeny na to nie namówię, ale może kiedyś, przy okazji...

Teraz już przed nami Lesko. Tu odpoczniemy, stąd rozpoczniemy jeszcze jedną rajzę tego popołudnia, tu wrócimy na nocleg i stąd pojedziemy dalej na zwiedzanie.

Hotel na zamku w Lesku podaję ten adres, gdyż większość wyszukiwarek pokazuje na pierwszych miejscach linki do pośredników.

Zamek poddany gruntownej przebudowie i renowacji, zasadniczo trudno tu już odnaleźć atmosferę przeszłych dni. Ale jako atrakcja turystyczna spisuje się świetnie.

Schludnie tu i widać piecze konserwatora

Restauracja urokliwa, kawa pyszna a jedzenie też niczego o sobie złego powiedzieć nie pozwala.

Korytarze nieco w stylu "Janosikowym".

i wreszcie na kwaterze.

Widok z naszego okna

Zamek od zaplecza - niegdyś zaplecze było frontem, a podwórzec zapleczem. w czasach nowożytnych jednak wszystko ulega przemieszaniu, a tak zwany "czynnik ludzki" sprawia iż rzeczywistość pełna jest absurdów.


Widok ogólny, wieczorową porą.

Ozdobny portal - wejście do przyzamkowej knajpki.

Rozpakowujemy się, zmieniamy ubrania i ... dalej w drogę.

Przed nami kolejny etap Hoczew niegdyś siedlisko ...Fredrów!
Ale o tym poczytacie tu

Dziś to juz tylko relikty przyziemia, od strony drogi zbudowano szkołę, więc miejsce niszczeje rozdeptywane setkami młodych nóg. Brak tu kierunkowskazu, opisu...czegokolwiek. Nawet mieszkający tu w odlagłości kilkudziesięciu metrów ludzie reagują na zapytania solidnym zdziwieniem...

Nie ma tu co więcej szukać, może wczesną wiosną, gdy roslinnośc jeszcze nie przykryje terenu, można by ustalić obrys założenia, ale w sierpniu niepodobna.

Jedziemy dalej


Solina
Tama zamkiem nijak nie jest, to rzecz oczywista, ale sama w sobie stanowi piękne miejsce widokowe.

Solina miejscowość, to zlepek kiczowatych pseudo wodniackich restauracyjek obleganych przez panów z wydętymi brzuszyskami w białych kapitańskich czapeczkach na wyłysiałych łbach oraz butików i straganów z tekstylnym badziewiem będących jedynymi miejscami uzasadniającymi pobyt w tym miejscu owych "syren" (jak chciały by zapewne o sobie myśleć, podczas gdy objętość ich kształtów upodabnia je raczej do...krów morskich). Wszędzie też pełno dzieciarni, rozpaczliwie wyszukującej wciąż nowych gadżetów by czymś zabić kolejne godziny...nudy.


Zwiedzamy zaporę, po czym pozwalamy Mikołajowi, na kilkadziesiąt minut solidnego pluskania. Wychodzi padnięty poczerwieniały ze słońca i radości.

Już wieczór. Przed nami, jeszcze tylko jedno miejsce które chcemy dziś zaliczyć i zjeżdżamy na nocleg.

Uherce Mineralne.
Trudno to nazwać zamkiem - wg mapy jest to budynek w typie"dworu obronnego, kasztelu, pałacu stylizowanego na zamek położonego
na wzgórzu czy innego obiektu którego nie można nazwać zamkiem obronnym"


Historię i dzień dzisiejszy miejscowości świetnie opisano tu

Zaiste, to co pozostało, nie napawa optymizmem. Niegdyś stylizowany murowany pałac, został przez komunę potraktowany jak tysiące innych tego typu miejsc w Polsce...zniszczony, zaniedbany, wzgardzony.
Na pewno nigdy nie było to miejsce chwytające za serce swoją urodą. Ale to co zobaczyliśmy chwytało za serce...głupotą sprawców.

Wieczorem jeszcze spacer po Lesku - ładne miasteczko, z ciekawą historią i zabytkami. Godne uwagi każdego włóczykija, pod warunkiem wszakże że ów włóczykij ma siłę jeszcze się nim zachwycać...My nie mieliśmy

Na wieczór przygotowaliśmy sobie romantyczne zestaw, świece, butelkę wina i tylko...nie wzięliśmy pod uwagę Mikołaja. A ten za nic na dał się uśpić. Nie pomogły lulania i kołysanki, groźby i obietnice - nic. Usnął dopiero razem z nami...

Budzimy się rześcy, wypoczęci i zadowoleni. Śniadanie w cenie noclegu, smaczne i pożywne, jemy w zamkowej restauracji w piwnicach. Potem kawa, pakowanie, formalności i ... znów w drogę.


Wczesnym rankiem, gdy jeszcze jest chłodno, zajeżdżamy do Załuża-Monasterca. Jest tu góra Sobień z ruinami zamku o tej samej nazwie, ścieżką przyrodniczą i tarasem widokowym na dolinę Sanu.
Ścieżka zaczyna się na parkingu pod górą. Miejsce naprawdę godne polecenia.




Jedziemy dalej, mapa i internet pokazują nam miejsca gdzie jeszcze powinniśmy odnaleźć pozostałości po istniejących tu niegdyś zamkach, mijamy Trójcę i Rybotycze - niestety brak jest dokładnych opisów terenowych a tambylcy nijak nie chcą pomóc, może sami nie wiedzą, a może to nieufność wobec obcych?
Pewnie gdybyśmy zostali tu na dłużej i bardziej szczegółowo przebadali teren, to coś udało by się znaleźć, ale nie takie były nasze plany - zmierzamy do Fredropola.

Fredropol
O zamku we Fredropolu nie wspomina nawet Wikipedia (nigdy nie miałem złudzeń co do merytorycznej wartości tego serwisu), piszą o nim jednak inne źródła.
Dziś jest to ofiara krytycznie źle przeprowadzonego remontu, w zasadzie sprawa nadaje się do prokuratury, gdzie jest Wojewódzki Konserwator Zabytków? Diabli w osobie Biesa z czadu raczą wiedzieć...

Teren wygląda na prywatny, ale wchodzimy i bez żenady oglądamy ruiny.

Znów w trasie.
Teraz już prosty (krętymi drogami) do Przemyśla.
No tu to by się chciało pobyć znacznie dłużej, harmonogram jednak nie pozwala. Odwiedzamy zamek, spacerujemy starym miastem i dalej...

I dalej...
Trochę to powierzchowne. zal że takie miejsca trzeba oglądać niejako w biegu, ale mamy tylko dwa dni. Sobotę i Niedzielę - potem znów praca i obowiązki. Pewnie na emeryturze wrócimy tu i wtedy poświecimy temu pięknemu miastu znacznie więcej czasu.

Teraz czas na Krasiczyn - zamek hotel.


Nie zatrzymujemy się tu, za drogo, jak na naszą ówczesną kieszeń.

Przed nami jeszcze spory szmat trasy. W domu jesteśmy dopiero późnym wieczorem, niemożebnie skonani i baaaaaardzo szczesliwi.


Posted by Picasa