Monday, January 25, 2010

Jastrzębia - Uroczysko - kulig na Jamnej

W tym roku szczęśliwie ferie zimowe zbiegły się z moimi urodzinami, jako chrześcijanin wprawdzie mniejszą wagę przykładam do urodzin (bo to pogański obyczaj) za to chętnie celebruję imieniny, czyli dzień poświęcony mojemu świętemu patronowi - no ale skoro już jest okazja...w końcu nasi przodkowie przetrwali właśnie dla tego iż homo sapiens był gatunkiem silnie oportunistycznym ;-). No więc będziemy mieli i wyjazd zimowy i moje urodziny...Ale nie było tak łatwo, wpierw trzeba było przekopach zwały map, przewodników, wycinków prasowych, szperać w internecie by skonstatować że...tu już byliśmy, tam nie da rady z małym dzieckiem, ówdzie nie ma co robić, a jeszcze gdzieś indziej jest super ale...daleko.A Jamna? - no Jamna to takie magiczne miejsce które nigdy się nie nudzi.Wybieramy tym razem Jastrzębią i Uroczysko.W tym dniu Miłoszek ma jeszcze występ w przedszkolnych jasełkach - gra rolę Jezusa i ... no wyobrażacie sobie jasełka bez głównego bohatera?Wyjeżdżamy już południową porą, na miejscu...no jak zwykle gubimy szlak - z jednej strony myli nas brak drogowskazu a z drugiej...Łaziłem tędy swego czasu na rajdy - z Paleśnicy przez Jamną na Jastrzębią i do Ciężkowic - czasami jak była silniejsza grupa, szło się jeszcze przez Bukowiec. Nie wiem jaki czort natchnął mnie myślą że z uroczyska szło się jeszcze w dół...więc skoro szło się w dół, to jechać tam trzeba pod górę - prawda?No taka prawda jak i to że ziemia jest płaska.A ja pojechałem, ale..."spuśćmy zasłonę miłosierdzia na te scenę" (dzięki panie Twain).Na miejscu jesteśmy już po południu, słonce schowane w tumanach mgieł spowijających całą okolicę nie daje okazji do ładnych zdjęć...a tu aż palce swędzą na aparacie. Dla matrycy może i jest zbyt



szaro i ciemno ale dla oczu to czysta radość.



Wpierw zatrzymujemy się przy leśniczówce, czekając aż odjedzie zaplanowany na dziś kulig i otworzy nam drogę do Uroczyska, wykorzystujemy okazje by ując kilka nader uroczych miejsc.
Potem już w schronisku, szybko przygotowujemy się do obiadu, by nie uronić ani chwili z czekających na nas za oknem zimowych klimatów.



Widok z jadalni/świetlicy

Obiad: zupa pomidorowa i schabowy z bardzo pyszną sałatką.

Jeszcze tylko gorąca herbata przy kominku

I znów do pokoju aby się przebrać i wyjść na spacer.

Wychodzimy już praktycznie po zachodzie słońca, na szczęście zalegający wszędzie śnieg i nieco zamglone powietrze rozjaśniają okolicę, pozwalając na precyzyjne określenie drogi i bezpieczne zabawy na śniegu.

Droga na Siekierczynę.

Po drodze zagłębiam się w leśne ścieżki, usiłując dociec którymi z nich schodziłem z Jamnej. próżny trud; zimą, po kilku latach, po zmroku...
Ale daje mi to szanse niepostrzeżenie czmychnąć w las, po chwili gdy Marzena i chłopcy tracą mnie z oczu, słyszę coraz bardziej niecierpliwe nawoływania
- Maciej gdzie jesteś, tatoooo!!!
-Spokojnie! odkrzykuję już do was wracam.
- Gdzieeee jesteeeeś ??? rozlega się unisono głos Marzeny i Mikołaja
- No już wracam, tu się nie ma czego bać, za ścieżką nie zabłądzicie, a na Jamnej nie ma więcej niż trzydzieści wilków.

Dobre sobie myślę - trzydzieści sztuk - to trzy duże watahy...ale nic to.

- wracaaaajj natychmiast !!! - rozlega się nie wiedzieć czemu bardzo zaniepokojony głos!

Cały czas nie spuszczam ich z oczu, jestem zaledwie kilka metrów od ścieżki, ale zmrok i las kryją mnie w sobie. Tak musieli czuć się partyzanci gdy walczyli tu z Niemcami...doskonale widoczny cel a samemu pozostaje się niedostrzegalnym - ogień wystrzału zdradzi twoją pozycję ale będzie już za późno, bo kula jest szybsza...

Wracam, żadna satysfakcja drażnić najbliższych. Z chrzęstem zamarzniętego śniegu wynurzam się z lasu kilka kroków od rodziny...
Moglibyśmy dotrzeć do Uroczyska leśna ścieżką, ale Marzenie wyraźnie utkwiły te wilki w świadomości...
Zresztą ścieżka jest nieuczęszczana, więc trzeba by brodzić w śniegu głębokim do połowy łydki, w takich warunkach ciągnąc sanek z Miłoszem nie sposób, schodzimy więc po własnych śladach.

Do leśniczówki wracamy już praktycznie nocą.

Chłopcy mają osobny pokoik do którego wchodzi się przez nasz pokój.

Mikroklimat doskonały, oddycha się świeżo, jest na tyle ciepło by nie marznąć, a na tyle rześko by nie czuć się "ugotowanym" (częsty objaw po przejściu zimowych szlaków w nadmiernie ogrzewanych pensjonatach).

Robimy sobie kawę i zajadamy czekoladami...jest wspaniale.
Dzieciaki wkrótce padają - Mikołaj pobije rekord, będzie spał 12 godzin, od 20 do ósmej rano dnia następnego - więc gdy wstanie my będziemy już po porannych ablucjach, kawie i śniadaniu, czekając tylko na niego by wybrać się na spacer bo o 11 mamy zamówiony kulig.

Mikołaj uczy się jazdy na nartach - stare to deski, prawie tak stare jak ja, sparciałe wiązania nie wytrzymują i..narty trzeba zostawić przy drodze, a dalej idziemy już tylko z sankami tudzież kijkami, które Mikołaj usiłuje wykorzystywać w stylu nordic walking , aczkolwiek bez specjalnego powodzenia.

Na szczytach już pełnia słońca, ale tu w dolince zaledwie nieśmiało do nas zagląda. Mrozik trzyma solidnie, ale powietrze jest suche a las osłania od wiatru, więc chłód nie męczy.

Jastrzębianka jeszcze nie zamarzła.

korale Królowej Śniegu

Miłosz przy lodospadzie.

Znudził nam się cień, zawracamy, by wyjśc na wzgórza i nagrzać się od słońca.

Tu już do słońca jest całkiem blisko, już prawie czuje się jego pocałunki na policzkach.

Wreszcie w pełnym słońcu - ciepło, miło, przytulnie, wesoło, trudno opisać wszystkie uczucia.
Na pewno nie jest to uczucie polarnego wędrowca po przejściu tysiąca kilometrów w zmarzniętej mgle, przy temperaturze minus 35 stopni...ale przynajmniej daje jakie takie wyobrażenie o tym jak bardzo może cieszyć słońce i ciepło.





Mikołaj zjechał na sankach, Marzenka z Miłoszem schodzą na piechotę.


Po drodze napotkałem pięknego przedstawiciela bluszczy.


KULIG

To był najbardziej udany kulig ze wszystkich naszych dotychczasowych. Inne były świetne, ten był wyjątkowo świetny.
Sporą zasługę miała pogoda, która rozjarzyła słońcem przykryte przez wiele dni chmurami miejsca, ale tez i trasa - naprawdę długa, ciekawa widokowo, zróżnicowana wzniesieniami i traktami.
Ale także osoby ludzi którzy zaprzęgiem kierowali.
bardzo rozmowni, bardzo otwarci, wyraźnie lubiący okolice w której przyszło im żyć, znający dzieje miejsca i różne takie ludowe opowiastki.

Jedziemy traktem przez las - teraz poznaję ten szlak, niewiele się zmienił od czasu kiedy szedłem tędy ostatni raz, może w lecie bardziej by widac różnice, ale zima ukryła szczegóły i pozostało wyłącznie ogólne wrażenie.

"Koniarzy" jest dwóch, ojciec z synem, syn wyraźnie pochłonięty jest zaprzęgiem zwłaszcza że...ale o tym za chwilkę.
Ojcu zaś nie zamykają się usta.

W chwilkę po ruszeniu pada zagajające pytanie czy...
- Słyszeli państwo strzały? Polują w okolicy.
- Nie, nie słyszeliśmy, nawet nie widzieliśmy nikogo kto by mógł tu polować.
- A tam na dole, koło leśniczówki, sporo samochodów.
- Tak ale to ludzie zwyczajni przyjechali na wypoczynek, wczoraj to oni mieli kulig
- A nie to inne auta, tamte stoją niżej nad rzeczką, my je znamy, oni tu często przyjeżdżają na polowanie...ale strzały powinno być słychać.
- No, może ... nie słyszeliśmy (przecież nie będę mu opowiadał czym zajęci byliśmy nocą...)

- A myśmy się bali że ten kulig to państwo na wczoraj zamówili.
- ???
- Bo my teraz to tacy zakręceni, koń nam zdechł, pies dzieciakowi ucho prawie odgryzł...same nieszczęścia!
- To co się podziało.
I tu następuje opis, końskich niedoli i cen za opiekę weterynaryjną, i zal do losu, że to wszystko na nic i że koń warty dwa, trzy tysiące złotych, trafia do handlarza za pięćset (wcześniej był inny i chciał kupić za trzysta) złotych. I że to się w sumie i tak opłaca, bo jak by zdechł to trzeba by jeszcze za utylizację płacić a tak to niech handlarz się martwi, zresztą jak mu koń w transporcie do rzeźni padnie to handlarz sobie poradzi, bo ma układy...

A pies?
Pies to znajda - wcześniej mieli takiego samego, ale zdechł ze starości, więc jak się inny podobny trafił to tez go przygarnęli, bo tu w pobliżu to jest takie miejsce gdzie ludzie "z miasta" psy porzucają i uciekają samochodami, a one się włóczą po lesie i jak nie padną z głodu, to myśliwi ustrzelą albo czasami...dobry człowiek przygarnie - więc przygarnęli.
Ale ten był inny, nie taki przyjacielski, na łańcuchu trzeba go było cały czas trzymać.
A jak po tego konia przyjechali to on strasznie się rzucał i młodszy syn chciał go odciągnąć i wtedy ten odwrócił się i kielami go po uchu przejechał.
Tylko na dolnym koniuszku się trzymało, ale w szpitalu przyszyli i będzie dobrze...

Nie powiedzieli nic o losach psa, ale...sam przyznałem im że ja bym go ubił. pies który raz ugryzie człowieka, będzie już agresywny zawsze.

Tu na górze słońce jest już w pełnej okazałości - po niebie gdzieś bardzo wysoko nad głowami snują się kłaczki cirrusów.

szadź przemienia wszystko w malowniczo bajkowe fantazje, zamrożonego kalejdoskopu.

Mimo pełni słońca, jest tutaj bardzo zimno.
trudno powiedzieć ile, zwłaszcza iż uczucie chłodu potęgowane jest przez szybki ruch sań i wiatr, który tu wieje, nieporównywalnie silniej niż na dole, między drzewami.

Cała Jamna pełna jest takich kapliczek - to miejsce które było sanktuarium przyrody, stało się teraz także, poprzez cierpienia pomordowanych tu przez Niemców niewinnych ludzi także sanktuarium religijnym.
Olbrzymia w tym zasługa Dominikanów


Ta wąska iglica w oddali to wieża kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Niezawodnej Nadziei.

A las skrzy się zamarzniętą zwartą ścianą.

Mam pewną satysfakcję - miejscowi także błądzą, na samej górze - wybierają inną drogę niż powinni, musimy zawrócić.

jeden z domów kompleksu św. Jacka.
- A wiedzą państwo, że tu przedtem był sklep?
- No tego też nie wiemy
- Bo tu był sklep i jego prowadziła rodzina tych co teraz są właścicielami Uroczyska - Mastalerzów, a koło ich domu to zaraz będziemy przejeżdżać, to państwu pokażemy.
A zaopatrzenie do tego sklepu to końmi z Zakliczyna przywozili, ale co takim koniem nawieziesz?

- O a tam niżej w drugim domu to córka Ojca .... mieszka.
-??? !
- Tak, tego samego.

Ta tym drzewie jest ambona myśliwska, byliśmy tam z Mikołajem kilka lat temu, tyle że wczesna jesienią.

fontanna Królowej Zimy

To już koniec wierzchołka Jamnej, znów sanie wiozą nas pod przytulne gałęzie drzew, wiatr ucicha i robi się znacznie cieplej.

- A tu wiedzą państwo? To taki jeden mężczyzna popełnił samobójstwo, podjechał motorem, polał się benzyną i podpalił....szmat łąki był wytłuczony, tak się w tej męce rzucał...

Szczęście dzieci oszołomione jazdą i ogłuszone wiatrem nie słuchają go wcale. nie chce by słuchały takich opowieści, mają na to czas...

Każda przyjemność kiedyś się kończy - kulig też. jeszcze tylko kilka załomów leśnej dróżki i zza drzew rozpoznajemy znane rozstaje opodal Uroczyska skąd wyruszyliśmy.

Nadchodzi pora płacenia i o dziwo...jest znacznie taniej niż pierwotnie zakładaliśmy - okazuje się iż skoro konie mało co się zmęczyły - nie było doczepek i zaledwie cztery osoby, w tym dwie drobne i jedna bardzo drobna, bo zaledwie trzy i pół letnia to nawet sto złotych będzie za wiele i wydaja nam jeszcze dwadzieścia...
więc jeśli lubicie opowieści i ładną sannę to ... ja polecam!

Marzenka takiego zdjęcia jeszcze nie miała.

Wracamy do schroniska, nogi otulone pledami nie zmarzły, ale mi zmarzły palce, stale zacisnięte na aparacie i jednocześnie podtrzymujące Miłosza który wtulony u mnie na kolanach przesiedział cały wojaż.

Odczuwam pilną potrzebę kawy i czegoś słodkiego - zjadamy ostatnią czekoladę.
pakowanie (choć wiele nie mieliśmy, to jednak...)
Mikołaj dostaje polecenie kontroli szafek, półek i szuflad - nie zostaje nic, więc schodzimy do auta, na dole w recepcji czeka już na nas faktura i właścicielka lokalu.
Wszystko OK - jesteśmy bardzo zadowoleni.

Chciałem jeszcze oglądnąć Dworek Paderewskiego w Kąśnej w zimowej krasie ...ale ciężko było wyścigać rodzinkę z auta...zwyczajnie odmówili współpracy i trzeba było sromotnie podać tyły ;-) .

na szczęście udało się namówić Mikołaja do zimowego spaceru obrzeżem Skamieniałego Miasta w Ciężkowicach - Grunwald, Ratusz i Czarownica - to na pewno nie jest imponujący dorobek, ale zważywszy na zmęczenie...

A słońce znów schowało się za ciemne chmury stratusów, przebłyskiwało jednak racząc nas delikatną perłowo niebieską iryzacją.

A zaśnieżone olbrzymie głazy narzutowe, wyglądają...baśniowo.
Posted by Picasa