Thursday, April 7, 2011

Go to Hel part 1


Hel to takie miejsce, gdzie nie można nie być.
Nagromadzenie ciekawostek wojennych jest tam wielkie jak mało gdzie indziej na świecie.

Aby dobrze rozpoznać miejsca warte zobaczenia, przemyśleć rozwiązania bojowe zastosowane podczas prac projektowych nad tym rejonem umocnionym, pooglądać każdy z eksponowanych tu przedmiotów ... cały urlop nie wydaje się nadmiarem.
Ba tylko jak do takiego pomysłu przekonać żonę?

Dostaliśmy dwa niecałe dni i to pod warunkiem zwiedzania przy okazji miast.

Na szczęście z Mikołajem nie ma problemów przy eksploracji wszelkiej maści bunkrów, wież, ekspozycji... prze do przodu z energią szturmowca, zachowując zresztą charakterystyczną postawę - dać mu szturmgewehr był by szczyt szczęścia.

Pierwszy przystanek to poniemiecka wieża kierowania ogniem.
Nie tylko Polacy dostrzegli taktyczne znaczenie tego terenu, strategiczne błędy popełniono w Warszawie, nie tu.
Podobnie Niemcy, ufortyfikowali teren który ... nie miał już być zdobywany.
Na tym tle dużo lepiej widać rozsądek polskich planistów, pieniądze wyłożone na budowę Baterii Helskiej i całego rejonu umocnionego Hel, nie zostały zmarnowane. Ale o tym w dalszych częściach.

Mijamy kierunkowskaz z nazwą miejsca, Przy drodze zatoczka parkingowa, bezpłatna, nieźle utrzymana.
Marzenka z Miłoszem (śpiącym) zostają w samochodzie. Idę samowtór z Mikołajem, To zresztą źle powiedziane, ja truchtam a Mikołaj zdobywa co raz to nowe transzeje, domniemane i wyimaginowane pozycje ogniowe n/pla, imitacje zasieków i powalone wiatrem kłody.

Pośród drzew prześwituje biel wieży - zdumiewająco jak kiepsko widoczna nawet z bliska w rozjarzonym słońcem morskim powietrzu, podejrzewam że w każdej innej porze roku, jest widoczna równie kiepsko ... kiepsko, czyli z wojskowego punktu widzenie ... dobrze.


A to już eksponaty zgromadzane przez miłośników, grupy rekonstrukcyjne i pasjonatów, zresztą to oni sprawują pieczę nad zabytkiem i nie sposób powiedzieć by nie sprawowali jej w sposób znakomity.

Nasz cel jest na szczycie, bilety są śmiesznie tanie jak na to co zawiera ekspozycja wewnątrz.



I opis, warto poczytać, a przecież nie będę tego przepisywał.


I wreszcie jesteśmy w dzwonie obserwacyjnym, od razu widać że jest konstrukcją współczesną, zbudowaną ku uciesze turystów (turystek "patrz kochanie jaki piekny stąd widok" - czyli jakoś trzeba uzasadnić przed kobietą że się ją ciągało po kilku setkach schodów, pośród betonu i zbiorów które raczej jej nie interesowały)


Tu, to co innego, potężny betonowy strop, chronił załogę, okienka obserwacyjne zabezpieczone stalowymi pancernymi płytami zasuwanymi podczas ostrzału, stąd można było koordynować ogień, bez niepotrzebnego wystawiania się na odstrzał.

A to już raj dla mnie - muzeum ... Borchardta!
Mikołaj "Znaczy kapitana" nie czytał, ja w jego wieku prawdę mówiąc też nie.


Jak ja lubię, te tysiące męskich szpargałów, porozkładanych w sposób chaotyczny ale zrozumiały i logiczny ruchowo.

w domu tez mamy z Marzenką fotel typu "Sahara" nie nadaje się do podróży, nie jest składany, stanowi imitację tego podróżniczego, ale ... ale klimat ma i oboje bardzo go lubimy. Stoi przy biurko z komputerem i teraz gdy to piszę także w nim siedzę. Był jednym z naszych pierwszych małżeńskich wspólnych nabytków. W nim oglądamy zdjęcia z naszych podróży. w jednym? Owszem! Marzenka siedzi mi na kolanach.


Mam jeszcze wiele zdjęć, z samej budowli, jak i z muzeum Borchardta, tu ich nie pokazuję, po co? Nie zastąpią żywego oglądania. Odwiedźcie koniecznie.