Pomysł został przyjęty z aplauzem - przez wychowawczynie klasy.
niektórzy rodzice a zwłaszcza mamusie miały obiekcje... trudno.
osobiście myślałem ze zorganizujemy sobie przejście przez Górę św. Marcina do lasku Kruk w Skrzyszowie wcześniejszą wiosną, ale nie wyszło. Dobrze było i teraz tyle że szlak zarośnięty, i zarówno rzeźba terenu jak i co większe zwierzaczki skutecznie poukrywane.
Ponieważ ze względu na spiekotę, Wychowawczyni postanowiła oszczędzić dzieciakom podejścia pod "marcinkę" pojechaliśmy autobusem linii 227 do Zawady.
Pierwszy przystanek - kościół pod wezwaniem Św. Marcina (stąd zresztą nazwa całego wzniesienia)
wpis do księgi, opowieści o miejscu, nieco legend - niestety wnętrze było zamknięte nawet pomimo krat, wiec słynnego łańcucha pokazać się dzieciom nie dało.
Za to opowiedziałem im o wczesnośredniowiecznym osadnictwie na tym terenie, o dziejach tego miejsca jeszcze przed przyjęciem chrześcijaństwa, o co najmniej dwóch osadach znajdujących się w pobliżu (oczywiście już tylko pod postaciami reliktów).
A potem poszliśmy dalej.
Wewnątrz lasu, było już całkiem przyjemnie. Naturalna klimatyzacja robiła swoje.
tu znów opowiedziałem III b o kleszczach, o budowie geologicznej masywu, o łupkach, słonych źródełkach, mechanizmach powstawania jarów, nieco o ekologii, życiu zwierząt i roślin.
największą jednak furorę zrobił pokaz wykorzystywania łupka mułowego jako... mydła.
W mgnieniu oka każdy kawałek kamienia został wypróbowany pod względem tego czy można nim myć ręce.
Potem gdy zwiedzieli się iż umiem od biedy określić gatunki co poniektórych grzybów, owadów, pajęczaków czy roślin - co mniej więcej 10 sekund byłem nagabywany słowami "proszę pana a co to jest?"
W pewnym momencie napotkalismy spore mrowisko - mrówki zostały przez dziewczynki szczodrze nakarmione, chlebem i ciasteczkami - mam nadzieję ze się od tego nie pochorują ;-)
wreszcie byliśmy u celu.
Jeszcze tylko krótki wykład
aby wpierw czytać a potem dopiero urządzać dzikie harce,
bo przez przypadek można zrobić z siebie dzikusa, w miejscu martyrologii.
I znów wspólna fota.
A potem jeszcze ognisko - które sprowadzało się do namiętnego sfajczania chusteczek higienicznych gdyż innego opału po prostu nie było.
Dla siebie wyciągnąłem wnioski, o konieczności dokładnego przebadania okolicy bo widzieliśmy po drodze dwa truchełka padalców, wmieszane w ił drogi maszynami rolniczymi.
Dla całej zaś grupy... chęć powtórnego zabrania ich gdzieś - zobaczymy jak będzie mi się układała współpraca z wychowawczynią w starszych klasach, spokojnie można by ich poprowadzić czy to na kamienie Brodzińskiego, czy na skamieniałe dęby na Wale, czy na Miasteczko opodal Ciężkowic - miejsc jest sporo, a grupa mądra i godna zaufania.