Friday, March 28, 2014

Zachodnia strona Zawady

Okolice ulicy Zawadzkiej, czyli właśnie zachodnie połacie Zawady, jak dotąd traktowałem po macoszemu.

(zauważcie nie po "ojczymowemu" lecz po "macoszemu" - znaczy już starożytni dostrzegli, ów nader nieprzyjemny rys w psychice kobiet, które dążą do eliminacji potomstwa swojego partnera z wcześniejszego związku. Można to łatwo wytłumaczyć procesami ewolucyjnymi - ale nie na tym blogu).

Zapewne spowodowane to było oczywistością tematu, dopiero przeglądając wcześniejsze posty zorientowałem się iż to na tym blogu terra incognita. Niesłusznie zupełnie, bo to teren także ciekawy i widokowo niebanalny.

Zatem gwizd na Aurę i idziemy:

Zatem po peregrynujmy po okolicach, jak zwykle zapuszczam się na zapuszczone ścieżki, bo spacerowanie asfaltowo brukowanymi traktami zwyczajnie mnie nie bawi - poza tym stale istnieje ryzyko że jakiś strasznik miejski, czy nagminny przystosunkuje się do mnie.


Przekaźnik telewizyjny, z prawej słabo widoczna wieżyczka kościoła św.Marcina. Na przedzie dom prywatny. To było luknięcie na wschód


Lukajac na zachód (z lekko północną deklinacją), dostrzeżemy kompleks Zakładów Azotowych, prześwitujący nad koronami drzew.
  

A to ów pieniek z poprzedniego zdjęcia - jak widać kolonia mrówków.


A teraz popatrzymy na południowy zachód. Piękni Beskid Niski - to takie najwyższe to Słona Góra - wybieram się tam ponownie w najbliższym czasie - to opiszę z miejsca.
Niewtajemniczonym dodam że nazwa jest całkiem adekwatna - cały ten teren to było onegdaj dno bardzo głębokiego oceanu, więc mamy tu mnóstwo łupków ilastych a pośród nich... sól - więc większość studni głębinowych i naturalnych źródeł jest tu słonawa - ana słonej górze wręcz wyraźnie słona.

A tu wypróchniała kłoda - nie będę ukrywał iż cierpię na kompleks krasnoludka - lubię takie miejsca ;-)


A potem przeszliśmy na drugą stronę lasku. Przed nami przadolina rzeki Białej (rzeki samej nie widać) oraz ostatnie zabudowania Tarnowca. I siup z górki na północ, do domu.


Tuesday, March 25, 2014

W bród...

Cokolwiek dwuznaczny tytuł. Boć można przejść rzekę w bród,  wleźć w brud, lub mieć czegoś w brud...

Kiedyś przeglądając mapę, natknąłem się na coś co mogło sugerować istnienie mostka, lub kładki na wysokości Nowodworza i Koszyc Małych. Szybko jednak zweryfikowałem to na zdjęciach satelitarnych udostępnianych przez Google (cokolwiek by nie powiedzieć maksymalnie wkur...ąca firma szpiegowska - ale dostarcza pierwszorzędnych materiałów). Żadnej kładki tam nie ma, brak nawet miejsca gdzie mogła by być, czy;li czegokolwiek na kształt przyczółków.

Lecz myśl raz zasiana, rozwija się samoistnie i w znacznej mierze niezależnie od resztek rozsądku osobnika który myślą ponoć włada.

W końcu wymyśliło mi się że i tak tamtędy przejdę...

Wyruszyłem parę minut po dziewiątej rano, pierwsze podejście rozgrzewka, wpis w książce w kościele Św.Marcina (ot tak trudniej o odwrót, gdy wpis w księdze widnieje), a potem już z górki.


A w dolince mglisto, mokrawo i chłodno.


Fajna sadyba, niestety tereny te upatrzyli sobie kolonizatorzy i wkrótce, pewnie domeczek zniknie, zastąpiony jakąś:
Cudaczną 
Interpretacją
Projektów
Awangardowych. 

  
Póki co wciąż jeszcze są tu ślady dawnego. 

ale kończy sie Zawada, odbijam w lewo,czyli na południe w kierunku Nowodworza. 



 Dwa obrazy Nowodworza dawnego,na nowe szkoda mi prądu z akumulatorków.

 To też Nowodworze, ale inne. Energetyczne - największa w rejonie rozdzielnia energetyczna, coś naprawdę solidnego.

W oddali Koszyce Małe z lewej i Wielkie z prawej (oba take same - onegdaj dziura, obecnie sypialnia).
Jasna plama pośrodku to Kościół. Perspektywa znów kłamie - bo Kościół jest tuż przy samej obwodnicy Tarnowa - więc powinien być najbardziej w prawo, lecz z punktu z którego patrze, widnieje pośrodku. Często oprowadzając wycieczki, zwracam na to uwagę. Teraz oczywiście nic nikomu nie grozi, ale kiedyś, w górach, w lesie...można zabłądzić, idąc "na wieżę".

 
Lepiężniki się pięknie ruszyły - ale im poświęcę osobny post, na blogu przyrodniczym.


Pierwsza przeszkoda - potok Złota. bardzo strome brzegi,praktycznie pozostawiają małe pole manewru - przeskakujemy z Aurą, w możliwie najwęższym, kamienistym miejscu.


A to cel nasz i przeznaczenie. Rzeka Biała. Nie ma kładki jest... bród!
Zasadniczo brudu tam też niemało, zwłaszcza namułu.
Zdejmuje buty, skarpetki, podwijam spodnie powyżej kolan... kijki dzielnie kotwiczą mnie do dna.
Niestety, w połowie nurtu jest za głęboko przemoczył bym nogawki. Muszę wracać.

Docieram do brzegu, odczekuję moment by nogi nieco się zagrzały i...
Zdejmuję spodnie - nikogo tu nie ma, to nie ma się co krygować, związuję nogawki i zawieszam je na szyi jak wcześniej powiązane za sznurówki buty. Idę tą sama trasą,wkrótce woda sięga mi do polowy ud ale... wyżej już nie. Prąd jest silny, lecz do przyjęcia tylko zimno...

Czasami przeczytać można w powieściach pisanych przez epigonów Karola May'a o tym jak ktoś zanurzony w zimnej wodzie odczuwa tysiące igiełek wbijanych mu w ciało... Rany co za brednia, żadnych igiełek! Dojmujące uczucie zgniatania, miażdżenia każdego centymetra zanurzonego ciała. Każda tkanka i każda komórka z osobna, wszystko poniżej kolan cierpi niczym w torturze hiszpańskich butów, ale tortura to nic,wystarczyło powiedzieć coś katom, by poluzowali śruby - wodzie i płomieniom NICZEGO powiedzieć się nie da - można być tylko silniejszym. Prę naprzód i wreszcie dno "idzie" ku górze. Ulga w psychice, ale ból w nogach trwa nadal, długo jeszcze trwa...    


Na drugim brzegu pozostała Aura - nie ubieram się by w razie czego moc iść jej z pomocą.
wreszcie gdy widzie że nie zamierzam wracać - rzuca się w nurt. Pierwsze kilka metrów może jeszcze iść, potem musi już płynąć. Na środku zaczyna ją znosić, już ruszyłem na pomoc, gdy jednak przełamała siłę wody i od tego momentu ta popychała ją do łachy kamieni, na której byłem.

 
I już jest przy mnie - oczywiście uznała za stosowne otrzepać się bezpośrednio w mojej bliskości.
Na tym nie koniec- była wyraźnie na mnie zła! Całym swoim zachowaniem pokazując jak bardzo jest zirytowana moim pomysłem. Głośno "fucząc" przez nos wyrażała swoje niezadowolenie. I tak pozostało jej aż do wieczora (pomimo, tacki ze smakołykami jaką dostała po powrocie), nawet jak wracałem przed dwunastą z pracy to nie wyszła mi na spotkanie, tylko zaszyta w swoim legowisku rozpoczęła koncert "fuknia".

Dalsza droga to już banał, miedzami pól uprawnych, do Koszyc, stamtąd pod obwodnicę a dalej już drogą techniczną obok obwodnicy... mostem na Białej i znów drogą techniczną aż do uliczek naszego osiedla.

Route 2 526 990 - powered by www.bikemap.net

Saturday, March 15, 2014

Krzyż - zdjęcia czyli test tableta

powiem szczerze iż nie jestem przekonany do tego typu nowinek jak tablety, przez ponad dwa lata posługiwałem się czytnikiem e-książek (umiał też odtważać filmy sciągnięte z Youtuby) niestety diabli go wzięli. Praktyka obejścia praw konsumenckich (prawo do serwisu pogwarancyjnego) firmy Prestigio polega na takim wywindowaniu ceny usługi aby, bardziej opłacało się kupić nowy sprzęt niż stary naprawiać.  Po porównaniu cen okazało się iż taniej wyjdzie mnie tablet niż przyzwoity jakiś czytnik. Więc mam. Dopieero się go zresztą uczę, zewnętrzna klawiatura w etui to fajna rzecz, ale nie umiem uruchomić automatycznego wskazywania błędów ortograficznych... więc jeśli gdzieś znajdziecie orty, to dyskretnie dajcie znak, żeby przed potomnymi na prezydenta nie wyszedł ;-).

W Krzyżu (dzielnica Tarnowa) byłem w czwartek, Mikołajowi po książki na konkurs literacki - mogłem jechać samochodem, ale to było by nieuczciwe, skoro stale utyskuję na samochodziarzy' popedałowałem więc. Krzyż to miejscowość położona na sporej wyniosłości, nie jest to "Marcinka", ale i tak trzeba się naprężać przy pedałowaniu. Pożyczywszy książki już nie musiałem się śpieszyć i porozglądałem się po okolicy.

 Azoty


Kościół w Krzyżu


Kolejny plan ogólny.
Wszystkie zdjęcia obrobiłem i zmniejszyłem za pomocą tableta z odpowiednim oprogramowaniem. 

Jak się podobało?
Musiałem jednak wpierw zarzucić zdjęia na picasa web album, bo próby wykożystania skryptu z bloggera kończyły się komunikatem że "zbyt mało pamięci"
Pozdrawiam donastępnego posta

Mostek Wszystkich Świętych

Urządziłem sobie spacerek po marginesie peryferii zadupia, czyli wschodnim brzegiem  Wątoku.
Gdzieś tak na pograniczu Tarnowa i Skrzyszowa, dzielnicy Gumniska i ... nie wiadomo czego, bo nikt się do tego przyznać nie chce.
Choć trochę tu nowobogackich domostw, to generalnie króluja odłogi i porzucone działki

 Z niszczejącymi altankami, obecnie dające schronienie stadku saren.


Jaz na Wątoku, szczerze mówiąc nie mam pojęcia czemu tu powstał i czemu służy. Żeglugi nie ma żadnej, powodziom i wezbraniom nie zapobiega (patrz zdjęcie niżej), elektrowni tez tu żadnej nie ma, ani młyna wodnego, ani w ogóle nic!   


Ofiara powodzi z 2010 roku. Ta skarpa ma osiem metrów wysokości! Wątok zabrał już część gospodarstwa, przy następnym silnym wezbraniu zabierze resztę - od lat stosowne "władze" obiecują budowę zbiornika retencyjnego w Skrzyszowie i ... nadal obiecują!


A teraz bohater tytułowy!
Mostek (kładka) Wszystkich Świętych! 
To nie jest oficjalna nazwa mostku, w zasadzie chyba nie ma on oficjalnej nazwy ale
Wszystkim Świętym człowiek się oddaje w opiekę przechodząc po tym cudzie inżynierii śródlądowej.

Prawdopodobnie jest to zresztą samowola budowlana, powstała po partyzancku (w tym kraju pod okupacją urzędniczą inaczej się nie da), do której nikt przyznać się nie chce, wiec buractwo z urzędów nie wie komu wystawić rachunek na sto tysięcy za zalegalizowanie tego - a skoro nie wie, to w/g starej mądrości tępactwa urzędactwa udaje że sprawy nie ma...

 Tymczasem mostek jest tu od lat, skraca okolicznym mieszkańcom drogę, dla łazików jest sympatycznym elementem szlaku... A jak przyjdzie woda i zabierze? Daleko nie poniesie, to się w kilku chłopa zbiorą, betonowe słupy energetyczne podniosą i znów na miejsce położą!

 Mówcie co chcecie ale czy te przyczółki na napawają poczuciem bezpieczeństwa?

Wednesday, March 5, 2014

Z Tarnowa do Tuchowa szlakiem Św. Jakuba

Szlak św. Jakuba ma pewną szczególną cechę, jest prowadzony w jednym kierunku - do Santiago di Compostela, zawsze do nigdy od. Z punktu widzenia logiki jest to uzasadnione, natomiast chodząc nim niejako "pod prąd" trzeba się liczyć z błądzeniem. W lasach i na polach często spotyka się rozstajne drogi, pielgrzym wędrując wzdłuż szlaku, idzie prosto ścieżką którą wskazały mu znaki, na rozstaje nie zwraca uwagi, gdyż nie ma sensu zawracać i iść w z grubsza tym samym kierunku z którego się przyszło. Co innego maszerując w kierunku przeciwnym (w zasadzie powinienem mówić o zwrocie wektora, bo kierunek Tarnów Tuchów, czy Tuchów Tarnów to ten sam kierunek, tylko poruszać się można nań z różnymi zwrotami).
Ale do tego dojdziemy. Póki co rzut trasy.



Route 2 450 188 - powered by www.bikemap.net

Jak widać niecałe 14 km, niewyczerpującego spaceru.


Ostatnie zabudowania Zawady, w oddali widać maszt przekaźnikowy. 

 Panorama okolic pomiędzy Zawadą a Łękawką.
Tu jeszcze idzie się asfaltem, choć tereny praktycznie czysto rolnicze.

 Zejście z asfaltu. Łękawka jest kilometr przed nami i sporo w dolinie.
Błoto będzie już naszym towarzyszem prawie do samego końca.
Tu rozjeżdżano szlak maszynami rolniczymi - wczesna wiosna wygnała rolników do prac polowych, 
daje obornikiem... szczęście że mam mało wrażliwy węch.

 

Łękawka od strony Karwodży. Przydrożny krzyż z maleńkim źródełkiem u podnóża. 
Woda to zapewne opadówka przesączona przez glebę, spływająca po marnie przepuszczalnych iłach pokrywających łupki - żeby było do rymu... piją ją tylko głupki. 

Powoli zbliżam się do Czerwonego dołu - to nazwa lasku w okolicach Karwodży.
Tu także szlak jest niemiłosiernie rozmamłany, traktorami i wozami podczas zrywki i wywózki drzewa. Zdumiewająca jest głupota ludu rolniczego - wiadomo że wszyscy tą drogą do lasu po drzewo jeżdżą.
wiadomo że nikt o nią nie zadba - to zamiast po sobie koleiny zawalić, to jedzie jeden po drugim i ... widziałem wóz wywalony na bok - zdjęć nie robiłem, bo jego właściciele i tak dość wkur... byli, ale w duchu sobie tak pomyślałem, że jak by każdy jadąc po drzewo zabrał ze sobą na wozie trochę gruzu (który i tak będzie wysypany w paryję, gdzieś na uboczu gospodarstwa) i tym gruzem w koleinę sypną, to podczas powrotu z drzewem, miał by zdecydowanie mniej problemów...
No ale mentalność chłopska, to temat na prace doktoranckie z.. egzo psychologii, gdyż odnoszę wrażenie że to całkiem odmienny gatunek.

 Spotkanie na szlaku.
 Przejechał traktorek marki sam (u nas zwany "papajem"), ciągnąc wóz z ukradzioną buczyną, przywaloną z wierzchu jakimś drzewnym chłamem i gałęziami sosny (żeby ludzie nie widzieli, bo ani chybi doniosą).
Wiatr wiał od południa i zwierzak wcale się mnie tu nie spodziewał. Buszował w pobliżu drogi, nie zdając sobie sprawy że jest obserwowany. 
Dopiero gdy się ruszyłem i chlupot błocka zdradził moją obecność - sarenka łaskawie się mną zainteresowała.

 O właśnie wzmiankowany wcześniej przykład rozstajnych dróg.
Te akurat są zgodne z przebiegiem szlaku a wytrawny obserwator dostrzeże że szlak jakubowy jest oznaczony w prawo a w lewo zielony rowerowy.
Jak sobie radzić? Można losowo, zakładając np. dziesięć minut marszu i poszukiwania wskazówek - jak się uda to dobrze, jak nie to trzeba się wracać (gorzej jak wskazówka znajduje się w odległości np. jedenastu minut marszu... bo wtedy to już straszna dupa).
Ja sobie radze mapą i busolą. Orientując mapę dokładnie w/g kierunków, zazwyczaj dość łatwo ustalam która odnoga jest bliższa tej wyznaczonej na mapie.

 Kapliczka św. Jana Nepomucena.
Sam środek lasu Czerwony dół. 
Tu już nie ma kolein, widać leśnicy chronią ten teren szczególnie.
Przydały by się  stoliczek i ławeczka. Mi nie, bo nawet nie zdążyłem poczuć pragnienia (to dopiero 11 kilometr marszu), ale dla wielu było by to wymarzone (i tradycyjne) miejsce odpoczynku.   


Jemioła - jemioła na sosnach i jodłach... Ciekawe co na to druidzi.
Zrywa się ją odpiłowując całą gałąź i spuszczając ja na lince w dół. Do włażenia na drzewo potrzebny jest specjalny sprzęt i uprząż asekuracyjna, ale to nic trudnego... dla wprawnego ;-) 

 Dolina Tuchowska.
ten taki "szpikulec" na samym środku, zaraz nad krzaczkiem, 
to wieża Sanktuarium Batki Boskiej Tuchowskiej O.O.
Redemptorystów. 

 Przedsiółki, przysiółków Karwodży.
Ale tu urokliwie, południowe, nasłonecznione stoki.
Słońce wysuszyło ziemię, szlak jest równy i wygodny.


A to już Tuchów i Sanktuarium, po prawej powinienem pokazać główny cel - kościół pod wezwaniem Św. Jakuba - no ale skrył się za drzewami, zresztą nie dotarłem doń, bo bałem się że może mi uciec autobus do pracy, który wprawdzie w/g rozkładu ma z Tuchowa wyjechać o 14, ale zazwyczaj wyjeżdża wcześniej - zbyt długo nim jeżdżę, by nie znać nawyków kierowców i pasażerów.
Dlatego kornie i grzecznie utknąłem na przystanku obok Klasztoru (miejscowi nie mówią Sanktuarium, tylko Klasztor).
I faktycznie... był prawie dziesięć minut przed czasem - gdybym szedł dalej, pewnie minęlibyśmy się przy tuchowskim rynku. A tak zdążyłem poskładać kije, poprawić odzież, wypić co do picia miałem, puścić SMSa do żony.
Zrobiłem 14 km, a nawet nie czuję zmęczenia, w zasadzie dopiero rozgrzałem się do dalszej drogi, a tu już trzeba kończyć.  

Saturday, March 1, 2014

Szczurokotki

Intrygujący tytuł prawda? No po to go użyłem ;-).
Jak pisałem jakiś czas temu, diabli wzięli podeszwy w moich poprzednich butach trekkingowych. Zimę jakoś przechodziłem, dobijając parę zwykłych kupionych w biedronce ocieplanych zamszaków (naprawdę dobre i wygodne buty za śmieszną cenę) a po lasach i paryjach łażąc w zwykłych obciachowych trzewikach roboczych z firmy Gardia (inna sprawa że buty nie da zachodzenia). Tymczasem ciągnie człowieka na szlak i szlag go trafia że nie ma w czym. Ale wylukałem w necie ofertę miejscowej hurtowni, gotowej sprzedać mi pojedynczą parę butów, w cenach hurtowych. I tak stałem się posiadaczem butów marki Urgent pieczętujących się znakiem surykatek - po spolszczeniu mamy... tytułowe szczurokotki!

No powiedzcie sami, czy szczurokotki nie brzmią w polszczyźnie lepiej i czy nie lepiej ta nazwa określa te sympatyczne zwierzaki, niż przyjęte od nie wiadomo kogo surykatki?

A wracając do butów. Moim szczurokotkom stuknęła właśnie setka. Setka kilometrów na szlakach, zrobiona w dwa tygodnie (niepełne), plus ruch miejscowy, do sklepu czy do pracy (na przystanek) mam prawie dwa km, więc się tego uzbiera.

Pierwsze wyjścia to oczywiście dystanse krótkie, bo buty trzeba rozchodzić. Ot tak wokóół "Marcinki", czy podobnie. Potem już nieco dalej:

Przykładowe trasy: 

Nad Białą przez Rudy-Mlyny, a powrót przez Zawadę i Górę, św. Marcina.



Route 2 437 056 - powered by www.bikemap.net


Tak a sobie pętelka, po terenach wtórnie zdziczałych w wielu miejscach.



Route 2 439 143 - powered by www.bikemap.net


Wczoraj poszedłem szlakiem Św. Jakuba do Tuchowa (ale to inna opowieść). W każdym razie, jak sumowałem powyższe trasy i inne których nie pokazałem to setka minęła. czas na wnioski.

Buty są ciężkie jak dowcip kabaretu Koń Polski. (ale to akurat dla mnie żadna wada)
Noski i ogólnie krój buta zbyt wąski jak na potrzeby europejskiej stopy, ale da się rozchodzić. Podeszwy faktycznie konkretne, praktycznie ani śladu zużycia, a były testowane na asfalcie, betonie, gruzie, szutrze, żwirze, piachu, ściółce leśnej, gałęziach i ogólnie w mało delikatnych okolicznościach.  

Wnętrze przytulne, solidne i dobrze pracujące ze stopą. 
Okuty nosek przydał się trzy razy - raz zatrybiłem w karpę po wyciętym drzewku, dwa razy w porzucone bloki betonu - na butach nie zrobiło to większego wrażenia (dzięki okuciom na mnie też - poza "ostrymi" myślami na temat bezmyślnych matołów którzy je tak zostawili... ale to inna sprawa).

Zdecydowaną wadą są przedostatnie kolucha do sznurówek - wiązania nie ułatwiają, a powodują błyskawiczne przecieranie wiązadeł.

Generalnie jestem bardzo zadowolony - jak przetrwają rok, to... w sumie to sam nie wiem co, bo żadne jeszcze nie przetrwały ;-) 

I do zobaczenia na szlaku.