Tuesday, June 30, 2015

Trzcinica - Karpacka Troja.

"Dla każdego coś miłego" głosi stara bajkowa mądrość. Myślę że czymś takim jest właśnie Trzcinica.
Znaczy to "dla każdego" to oczywista przesada, mam na myśli jedynie tych którzy lubią poznawać świat.

Karpacka Troją, to stosunkowo młody obiekt, bardzo nowoczesny, rodzaj skansenu ale takiego gdzie praktycznie wszędzie można wejść i wszystkiego dotknąć - nie tyle więc opierający się o eksponaty historyczne co o repliki i rekonstrukcje. Zdecydowanie inaczej odbiera się wszelką naukę gdy jest nam podana nie tylko przez oczy i uszy ale też dotykiem czy... nogami.

Trafić tu łatwo, a jeśli jeszcze mieszka się w Tarnowie, to do Jasła ma się dwie równe co do długości drogi, plus jedną nieco dłuższą i jeszcze czwartą ale to praktycznie opłotkami, więc nie polecam.
Sama Trzcinica leży przy drodze Jasło - Nowy Sącz, gdzie są z daleka widoczne drogowskazy a potem wystarczy tylko kierować się na wierze widokową.
My jechaliśmy tam przez Pilzno i Brzostek a wracaliśmy przez Szerzyny i Tuchów.

Pawilon muzealny, to budynek nowoczesny, przeszklony, klimatyzowany, z salą projekcyjna i szeregiem wystaw - więc jeśli ktoś nie ma ochoty na bieganie po pagórach to... spokojnie może na tym poprzestać i też wyjedzie stąd bogatszy.

Na parterze mamy stylowo poprzebierane manekiny (ciekawe czy niesamowite owłosienie jakie mają tam mężczyźni na kończynach, to wynik badań archeologicznych, ustalenia antropologów czy... wizja rekonstruktorów - na zasadzie; że jak człowiek od małpy to im wcześniej tym bardziej kudłaty ;-) ?)
Ale reszta jest OK! 

 Na pięterku wystawa o węgierskich tropach - jak dla mnie bomba, bo lubię madziarskość i dobrze się przy niej czuję, zresztą w Tarnowie, mamy jej wiele i jak ktoś mnie zmobilizuje to specjalny wpis o tym popełnię...

Poza tym restauracyjka z niezłym papu - aczkolwiek mogła by być bardziej klimatyczna.

Jak pisałem wcześniej, budynek jest nowoczesny i przeszklony.

A potem już można iść zwiedzać plener, różne okresy historyczne, są ujęte osobno, tak by dać czytelny obraz tego co i jak ulegało zmianie.
Nietrudno też dostrzec OGROMNE przyśpieszenie w naszych czasach!! Ja jeszcze pamiętam domek prababci z Łowczówka gdzie była polepa, a on sam gacony był mchem i gliną! A tak w ogóle to czesto pytam przy różnych okazjach - co to była polepa? Najpowszechniejsza odpowiedź to "ubita ziemia" jest zarazem odpowiedzią błędną.To była sprytna mieszanka gliny, krzemionki i kilku innych składników... ale o tym napiszę osobny post.
Tymczasem pytanie: Czym myło się polepę i dlaczego właśnie tym?
A wracając do ogromnego przyśpieszenia... Ja pamiętam domek z polepą, dla moich dzieci to prehistoria taka jak domki w Trzcinicy a śmiem podejrzewać że gdyby stały obok siebie a nie były opisane, to mogliby je pomylić... Wyobrażacie sobie? cztery tysiące lat i wciąż bez większych zmian, a tu nagle... kilka dziesięcioleci i ... rozglądnijcie się...


 Do wnętrz można wejść

W wnętrzach można się rozglądnąć.

O a to kuźnia, tu czułem się najlepiej, mogąc nazwać każdą z prezentowanych tu rzeczy z opisem do czego służyła... Za PRLu kończyłem szkołę techniczną i tam w ramach praktyk uczniowskich co jakiś czas mieliśmy właśnie zajęcia warsztatowe. Nie wiem tylko czy to że wiedza kowalska którą wówczas, między innymi, posiadłem, okazała się adekwatna do ekspozycji muzealnej to dowód na zaawansowanie technologiczne starożytnych czy na prymitywizm technologii socjalistycznych?


A to przodkowie przy pracy - tu akurat wiele się nie zmieniło - ja do dziś przeszczęśliwy jestem gdy razem z rodziną w jednej izbie każde z nas coś tam sobie robi...
A nad paleniskami obowiązkowo... płat rozwieszonej kłakami na dół skóry... kto wie po co?


 I Widok z góry, bo jakom się rzekło skansen jest wielopoziomowy.

 Bardzo fajna wieża bramna - zwana ze słowiańska samborzem.

A portem już na wieżę widokową i ... panoramy.
Tę Jasła pominę, ale na północ mamy:

 Liwocz

 A na południe
Pasmo Magurskie

I znów ta myśl szalona... co czuł człowiek który przybył tu pierwszy? No fakt wszystko było zalesione, takich plenerów nie miał... ale przecież w końcu wierzchołki wzniesień zostały wykarczowane, perspektywa się otwarła... czy tak jak ja czuł przemożną potrzebę by tam pójść? Czy był moim przodkiem?
Czy inaczej, ta sina dal, napawała go przerażeniem? I niewiele mam z nim wspólnego?

Wednesday, June 17, 2015

Dwódniówka na pogórzu Rożnowsko Ciężkowickim

Miałem ostatnio zaszczyt, przyjemność i nieukrywaną radość być opiekunem grupy szóstoklasistów podczas ich ostatniej klasowej wycieczki. Idiotyczne reformy Wiatra i jego czerwonej ekipy w MEN spowodowały że zabrano tym młodym ludziom trzy lata wspólnoty klasowej w zamian za mgliste i przedwczesne obietnice "specjalizacji" (tak jak by w tym wieku oni już myśleli co będą chcieli robić jak dorosną - może 1 % z nich... a reszta?! No ale lewe syny się ta resztą nie interesują - ważna jest idea!)

Tak czy siak, miałem szczęście być tam z nimi, w końcu jakiś czas już ich znam i bywałem z tą klasą czy to na ogniskach, czy na krótszych wycieczkach. W zaufaniu Wam powiem że to NIESAMOWITA ekipa!!! Nawet scenarzyści z Hollywoodu by fajniejszych postaci nie sprokurowali.

Postanowiłem jednak dać im solidny wycisk i w porozumieniu z Wychowawczynią klasy wymyśliliśmy program, który spokojnie mógł by zmęczyć nawet wytrawnych turystów.

Dzień pierwszy - wyjazd - i jazda do... no właśnie - pierwsze miały być Tropie ale kierowca - skądinąd fajny i zacny człek liczył że ja będę go pilotował, a ja z kolei nie nawykłem do pilotowanie kierowców bo przyzwyczaiłem się do jazdy z tubylcami którzy trasy znają tysiąc razy lepiej ode mnie. Tyle że tym razem kierowca był z Gorlic...

Koniec końców pokonaliśmy szlak, którym bał bym się jechać nawet rowerem... i zajechali do Rożnowa ;-D



Na zaporze - powiedzmy punkt zerowy wycieczki



Punkt pierwszy - Zamek "Wysoki", zwany też Zamkiem Zawiszy Czarnego, lub Zamkiem Rożnowskich - malownicze ruiny, kiedyś skrywane przez gęste drzewa - dziś w procesie "odbudowy" prywatny właściciel, chce tu zrobić coś na kształt Wytrzyszczki z jej "Tropsztynem" -  szczerze mówiąc takie coś będzie makietą wyobrażeń na temat zamku tyle że w skali 1:1 ...
Z drugiej strony, dla 99% turystów na pewno to będzie ciekawsze niż oglądanie sterty kamieni które nic im nie mówią.


Pałac Stadnickich - do podziwiania z zewnątrz...

 A my wolimy być wewnątrz i dlatego mamy punkt 2 eskapady - beluard Zamku "Niskiego" zwanego poprawniej Zamkiem Renesansowym, lub Zamkiem Tarnowskiego.
Ps. Kiedyż tu spałem - namiot nam się podarł i nie bardzo był wybór w deszczową noc - zresztą nie byliśmy sami.

 A to już budynek bramny, tegoż zamku a ściślej lochy pod nim...


Młodzi są naprawdę niesamowici - nic to że mamy tylko dwie latarki i nieco lampek z telefonów - włażą pod ziemię, w chłód i ciemność niczym dzieci Indiany Jones'a.


A atmosfera cokolwiek jak z filmików Scooby Doo... nawet się nietoperze wyroiły sporym stadem - krzyk wrzask ale wszystko ze śmiechem!

A tak obiekt wygląda na zewnątrz.

Dokładam im emocji ogłaszając wyścig pod górę - kto przede mną temu stawiam lody... jeden się zawziął... reszta musiała uznać wyższość starego człowieka... 


Jedziemy do Tropi 
To będzie punk 3 wyprawy.
I kolejny konkurs - gdzieś przed nam - mówię - jest czaszka - kto tę czaszkę znajdzie temu stawiam lody! Młodzi wydeptują wszystkie okoliczne pokrzywy, ale dopiero moje kroki w kierunku absydy kaplicy na miejscu pochowku ponad pół tysiąca ofiar cholery wskazują im miejsce gzioe nalezy szukac - w końcu jednemu się udaje!


A oto i ona czaszka - dość częsty symbol na pochówkach cholerycznych (powiedzmy w ogóle na pochówkach masowych, związanych z pomorami)


A tak kaplica wygląda od przodu.
Jak czasu starczy, to w którymś następnym poście rozwinę temat.

Idziemy nieco dalej - przed nami kaplica w miejscu pustelni św Świerada - Św Andrzej to było imię które przybrał w zakonie, w "cywilu" nosił piękne słowiańskie imię Świerad - współcześnie na drodze jakiegoś koszmarnego anachronizmu spotykam często stwierdzenia typu Święty Andrzej Świerad, gdzie Świerad pełni rolę nazwiska, tymczasem pierwsze nazwiska to dzieje co najmniej o pół tysiąca lat późniejsze.

 A to już źródło tegoż Świerada - podobno onegdaj ciekła z niego woda znacznie okazalej, ale współcześnie ludzie pokopali w okolicach studnie i stad tej wody mniej - szczerze mówiąc za grosz w to nie wierzę - gdyby źródło biło większą ilością wody, to ta wypłukała by już sobie spory wąwóz a tegoż tam zwyczajnie nie ma. A źródło bije w sam raz na potrzeby pustelnika - z pragnienia nie skona, a jak sobie dziesiątek różańca odmówi  przed wypiciem kubka wody to nie dość że ciała nie zmarnuje to jeszcze o duszę swoją zadba...

Zawracamy

Przed nami piękny, madziarski w stylistyce kościół w Tropiach - to jedno z najstarszych miejsc kultu na naszych ziemiach - tak wiem - był w 966 chrzest... ale... no my tu na Pogórzu to już znacznie wcześniej przez Cyryla i Metodego (tudzież ich posłańców) chrystianizowani byliśmy i szczerze mówiąc trudno mi na Wielkopolaków patrzyć inaczej niż na uzurpatorów...

 A te podziemia mówią że mam rację...


 I taka panorama dla tych co wolą "szerokie choryzonty" od kościelnej kruchty ;-)


A tak kościół wygląda wewnątrz...  pobudowano tu wielkie szklane wrota, przez które można łacno popatrzyć do wewnątrz - ale jak ktoś pragnie klimatu, no to ma swoją kruchtę - ja wybieram kruchtę...

Koniec objazdówki!!!
Jamna i rozlokowanie w pokojach - "elita zabójców" trzyma się razem, dziewczynki na piętro, bo tak łatwiej zachować na stadem kontrolę, ja dostaję izolatkę...

Chwila odsapu i... gonię towarzystwo na wieprzka!


 W drodze - ale to dopiero początek - przed nami 1,45 minut w jedną stronę - dla mnie męka, robię ten szlak w godzinę, i to jeszcze z przerwami na fotografowanie i obserwacje przyrodnicze.

 Ale krok za krokiem i jesteśmy u celu...

Niesamowite są te wychodnie skalne - w starszych przewodnikach, wciąż jeszcze spotkać można błędne informacje jakoby były to głazy narzutowe - otóż nic podobnego. mamy tu wychodnie skalne, które z powodzeniem mogły by konkurować z Arches National Park, gdyby tylko... była tu pustynia, teraz wszystko jest porośnięte roślinnością i skryte w gęstym lesie. 
 
Wracamy - jeszcze tylko godzina marszu (wybraliśmy krótszy szlak na powrót) i widzimy wieżę kościoła Matki Boskiej Nieustającej Nadziei na Jamnej - a stąd niecałe 20 minut i ... czekają na nas kiełbaski na grillu... zaganiam młodych pod prysznic - z siebie spłukałem podczas kąpieli jednego kleszcza - o u nich także mogą być.
Porcje kiełbasek sie cokolwiek mizerne... a i tak zostają cztery nietknięte - oni naprawdę żyją miłością, młodością i... zaabsorbowanym z powietrza aeroplanktonem ;-)



Bacówka od strony parkingu - coraz mniej mi się tu podoba - na szczęście w pobliżu powstała Chatka Włóczykija - a tam klimat miejsca jest jak najbardziej zachowany.

Towarzystwo imprezuje do późna... za względu na rodziców nie wspomnę do jak późna...;-) 

Dzień drugi
Na nogach są od szóstej rano - dziewczyny wpadły na pomysł żeby im na śnie wąsy dorysować...
I towarzystwo się pobudziło - obsługa przychodzi dopiero o ósmej - no to jest czas na buzowanie kawy grzałką (dobra grzałeczka buzałweczka, tyle razy mi życie uratowała...).

Potem wspólne śniadanie - degrengolada - pokolenie sewendeysów nie umie sobie nawet chleba masłem posmarować!!! Ale coś tam z pomocą wychowawczyni klecą - ser ze szczypiorkiem jakieś pomidory, wędlina, choć i tak zainteresowanie budzą jedynie kromki z nutellą...
Szczerze mówiąc w ich wieku byłem dokładnie taki sam, dopiero kilometry przebytych ścieżek i głód zmusiły mnie do nauki przygotowania sobie żywności na rajdach. Choć do dziś, mogę długo obywać się bez pobierania pokarmu - żyjąc samą adrenaliną.

I Znów ruszamy na szlak - tym razem Bukowiec i jego "Diable Skały" 

 Po drodze Kaplica Pojednania (też o tym miejscu osobny post napiszę... może... kiedyś...)



 i ciekawi\ostki przyrodnicze...


 I w końcu same skały.
 I znów mikro jaskinie

 kominy

I szczeliny skalne
Część młodzieży została z Wychowawczynią u stóp skał, a część podarła ze mną je "zdobywać".



Kościół w Bukowcu - cerkiew greckokatolicka, przeniesiona tutaj i zamieniona na kościół parafialny.
 

 A takie stąd widoki


I takie wnętrze. 



Baptysterium - oczywiście z piaskowca ciężkowickiego - bo z czego by innego na tym terenie? 


Już prawie końcówka...
Na miejscu... poszli grać w siatkówkę... pomimo że jeszcze dwadzieścia minut wcześniej walili się na asfalt zmęczeni podejściem z Bukowca... niesamowite sztuki.
Bagaże spakowane, czekamy na busa. Ktoś kupuje sobie sobie schabowego z frytkami ale nie dojada (duża porcja) - widać nadzieję w niektórych oczach że będą mogli dojeść.. lecz bufetowa zmiata resztki szybciej niż oni dobiegają do stołu - trudno, mam w plecaku konserwy i chleb - jak by któreś chciało... ale skoro wolą głodówkę niż poświecenie dziesięciu minut na przygotowanie sobie posiłku, to ja nikogo na siłę uszczęśliwiał nie będę...
Sam zamawiam...oczywiście kawusię. Zostaje nieco pieniędzy, Wychowawczyni funduje wszystkim lody... długo na nich nie pociągną, ale na kilka setów siatkówki starczy,


Sam urywam się na moment i zaglądam jeszcze do Chatki Włóczykija - robiąc rekonesans, bo kto wie, kiedy znów mnie tu przywieje i będę potrzebował miejsca na bazę?

Podsumowanie
zaraz po powrocie jeszcze im było mało, i zebrali się w kilkoro na osiedlu, nie mieli czasu na posiłek. Do wieczora dotrwali... jakoś...
 
Mikołaj padł wieczorem - "zwalił się na ryja" i koniec - piątek przebiedował w szkole ale wrócił skonany, sobotę konał a w niedzielę odsypiał... No cóż młoda krew ma swoje prawa, ale biologia swoje też ma...

Ps. Jedyny plus bycia nauczycielem to nie owe mityczne wakacje ani nie wynagrodzenia (wypada się śmiać z tych stawek, bo gdyby człowiek chciał je brać na poważnie to musiał by popaść w ciężką depresję), ale możliwość bycia z młodymi i ładowania sobie akumulatorów przy tych wulkanach energii! Ja wiem że są męczący, ale zapewniam szanowne "ciało pedagogiczne" iż w towarzystwo starych pierników bywa równie męczące, a przy tym dołujące, nużące i wnerwiające, a już podładować sobie przy nich akumulatory to można tylko w smartfonie, bo tych wewnętrznych nie sposób...

Ps 2 - Gdy już wyjeżdżaliśmy, przybyły inne grupy (my mieliśmy schronisko "na wyłączność"), jedna z nauczycielek uparcie postrzegała we mnie ... WueFistę - nie powiem, odebrałem to jako komplement...

  

Friday, June 12, 2015

Płaskowyżem

Mało kto kojarzy polski pejzaż z płaskowyżami, i faktycznie ma rację, ale się zdarzają i niestety zazwyczaj nie są doceniane jako miejsca godne uwagi. A szkoda, bo cechują się niesamowitymi wprost możliwościami widokowymi.
Ot choćby miejsce gdzie niedawno urządziłem sobie treking - na moje potrzeby nazwane Płaskowyżem Rzepiennickim. Geograficznie przynależy do Pogórza Ciężkowickiego - kulturowo zresztą także, na co dowody przedstawię w kolejnych zdjęciach. Morfologicznie stanowi fałd fliszu karpackiego zamknięty od północy pasmem Liwocza i Brzanki a od południa Pasmem wzgórz pomiędzy Ciężkowicami a Gorlicami. Przecięty zamieszkałymi dolinami, podczas gdy sam pozostaje praktycznie bezludny. 
Widać stąd zarówno Magurę jak i... Tatry!

Route 3 064 982 - powered by www.wandermap.net


Zobaczcie zresztą sami.
Do Olszyn jadę autobusem firmy feniks - pisałem już o nich wcześniej.
W samym "centrum" ruszam nieco na wschód aby dotrzeć do pierwszego punktu który sobie wyznaczyłem. 

 Pomnik Liberatora - w tym miejscu spadł samolot wysyłany z Brindisi w celu dokonania zrzutów dla walczącego kraju, podczas powrotu zestrzelony przez niemiecki myśliwiec nocny. Pilot daje załodze rozkaz skoku, sam zostaje by dać im czas - ale tego czasu już nie ma, samolot wali się na ziemię, grzebiąc w stercie płonącego żelastwa całą załogę PAF (Polisch Air Force - pamiętajmy ten skrót, bo przez lata chciano ich wymazać z naszej świadomości)


Wracam do "centrum" tą samą droga, bo innej i tak nie ma. A tam

 Pomnik 500 lecia Grunwaldu - stawiane były onegdaj masowo i często cokolwiek bez sensu i związku - całkiem jak dziś pomniki Jana Pawła II. Ale jest i trwa na wieczystą pamiątkę - oczywiście jak większość tego typu rzeczy tutaj, wykonany został z piaskowca ciężkowickiego.

Kilka kroków w górę i poczta, na poczcie są znaczki ale... po kartki muszę się wrócić prawie do miejsca gdzie stoi pomnik Liberatora... 
Wracam się...
Miejscowi robotnicy drogowi patrzą na mnie cokolwiek zdumieni - dorosły facet a kolejny wraz łazi w te i wewte...
Koniec końcem mam kartki, mam znaczki i jeden komplet wysyłam do domu...

 Na niewielkim wzniesieniu kościół w Olszynach - drewniany ale stosunkowo mody bo zaledwie z 1900 roku. Pod wezwaniem Podwyższenia Św. Krzyża - stoi na miejscy znacznie starszego bo pochodzącego z  1580 roku kościołka pod tym samym wezwaniem.



jak wiadomo Rzepiennik Strzyżewski to jedyne w Polsce prywatne obserwatorium astronomiczne na tę skalę, a jak obserwatorium to i ... szlak astronomiczny - przyznam że zarówno oznakowanie (stylizowany zarys radioteleskopu), jak i forma rzeźbiarska oraz sam pomysł jawią mi się jako znakomity przykład rozwoju polskiej prowincji... gdybyż jeszcze nie ten urzędniczy "walor" który nakazał umieszczanie rzeźb w okolicach szkół i domów ludowych - zamiast na wzgórzach...

Już wychodzę ze wsi, na jej skraju cmentarz a na cmentarzu mniejszy - z I Wojny Światowej - praktycznie nie sposób przejść to kilku kilometrów by na któryś się nie natknąć.  


Cmentarz nr 113

Właśnie trwa koszenie trawy - krótka modlitwa i idę dalej.


Ot taka ciekawostka - niesamowite kłębowisko mrówek - nie udało mi się jednak zaobserwować, czy chodzi o inwazję czy jest to akcja ratunkowa...



Palma, tu w formie krzyża, od niedzieli palmowej będzie tak stał przez cały rok, aby przynosić ziemi płodność a ludziom ją uprawiającym pomyślność, szczęście w pracy i dobrobyt...
Czystej krwi pogaństwo!!!! W naszym rzekomo schrystianizowanym od 1000 lat społeczeństwie! 


 TAK!!! Dobrze widzicie tam w oddali to zarys Tatr!


Droga na Wojtkówkę - znaczy ja już w Wojtkówce jestem, a ten najwyższy garb na horyzoncie to Liwocz.

Powoli docieram do Jodłówki Tuchowskiej, a ścisłej biegnącej z niej drogi na Rzepienniki. Tu kilka ciekawostek skomasowanych na terenie w sumie może dwóch boisk piłkarskich.


Opuszczony cmentarz - nie jest celowo dewastowany - tu się przychodzi, tu się wykasza trawę,ale tu się niczego nie remontuje - już od lat, a entropia nieubłaganie rok po roku, atom po atomie, ziarno piasku po ziarnie piasku rozpuszcza wszystkie dzieła tak natury jak i rąk ludzkich, sprowadzając je do poziomu czystego chaosu


 Latarnia dla podróżnych - obecnie będąca cokołem dla figury Chrystusa frasobliwego, ale onegdaj, na jej szczycie zapalano ogień aby wskazywał podróżującym z Węgier i na Węgry drogę ... co słyszeliście tylko o latarniach morskich? No to pamiętajcie że te lądowe także były.

Jestem w najwyższym (chyba?) punkcie płaskowyżu, miejsce nosi fajne miano Kołówki - seria kilku panoram





Turza - i słynny kompleks sakralno kąpielowy ;-) Baseny rekreacyjne są tu umieszczone tak blisko kościoła, że wydają się być jednym obiektem... w najbliższym czasie się tam wybieram.

 Stareńka lipa ale trzyma się rewelacyjnie.

 A przy niej jak zwykle w takich miejscach kapliczka. To zresztą już połowa mojej trasy i ... zawracam - wcześniej szedłem ze wschodu na zachód a teraz z zachodu na wschód - oczywiście cały czas z południowymi inklinacjami ;-)

Jest wściekły skwar, (prawie samo południe), pomimo żem upocony i tak wzbudzam spore zainteresowanie miejscowych lasek ;-)



Jedno z najbardziej uroczych miejsc na szlaku - kościół w Rzepienniku Biskupim (w zasadzie wysoko nad nim).


Śliczna - nawet nieco bajkowa konstrukcja drewniana, cień lip daje wytchnienie wędrowcom, a misy na wodę święcona wykonane z... piaskowca ciężkowickiego dają dowód na jedność kulturowo materialna tych okolic - a nie mówiłem?!

Powoli kieruję się do ostatniego z Rzepienników - do Suchego. 


A po drodze - ot taka kapliczka - sam nie wiem czy twórcy zabrakło wyobraźni, czy miał jej za wiele, czy zabrakło mu materiałów czy może ich też miał za wiele?

Pamiętacie film "wojna światów" (bo książki czy komiksu to chyba nieliczni...)


Miejscowi utłukli tu jednego tripoda - nie żeby się chwalili, ale tak sobie resztki stoją na pamiątkę i postrach... ;-)


Pola Suchego... no daj Boże żeby wszystkie takie suche były...

Schodzę już do centrum wsi. Przy Izbie ludowej - kolejna rzeźby na szlaku astronomicznym - tym razem Wenus.
 Jestem dobre czterdzieści minut przed czasem - nie ma sensu siedzieć tyle na przystanku - zawijam się i tuptam w dół, w kierunku na Biskupi.


A koni to tu jeszcze dostatek, nie żeby w polu robiły - komu by się chciało, ale mieszkańcy pracowici, zaradni, biedy tu mało to i konia żal się pozbywać, skoro może żyć pośród ludzi i radość im dawać.

No i jestem w Biskupim - cupnąć chciałem na przystanku ale... Znów klakson - no tak...
w pośpiechu strzelam fotkę...

 Merkury...

To Leszek - wraca z południowego kursu, trąbi na mnie i zabiera mnie z drogi, jedziemy do... Suchego (czyli ta sama droga tyle że w drugim kierunku -a co mi tam). Musimy zmienić autobus - innym obsługuje się linie komunikacyjne a innym kursy z pracownikami - tych ostatnich jest po prostu więcej i mały bus by nie pomieścił, wracających z Tarnowa pracowników.


O proszę sam w wielkim autobusie, a ponieważ zajezdnię mają na skraju Suchego (od strony Biecza) to cieszę się że zrobiłem kurs od przystanku -1 - na przystanku 0 (czyli w samym Suchym) już legalnie kupuję bilet i przestaję być gościem staję się pasażerem ;-)
Jak byście byli w pobliżu i naszła Was ochota na pojeżdżenie po okolicy - polecam PTP - kierowcy to miejscowe chłopaki, obwiozą, opowiedzą (wszyscy prawie gadatliwi że hej), pokażą i pożartują...

No a mnie czeka teraz 8 godzin pracy... za to na luzie i w klimatyzowanym pomieszczeniu.